Czym jest na rynkach finansowych czarny łabędź? To wydarzenie niespodziewane, niemożliwe do przewidzenia przez ekspertów, ale mające olbrzymi wpływ na gospodarkę czy na rynki notowań. Takim czarnym łabędziem stał się ponoć koronawirus. Na całym świecie, w tym i w Polsce, odnotowaliśmy w lutym pokaźne spadki – u nas było to kilkanaście procent spadku indeksów.
Ale czy rzeczywiście, w takich sytuacjach winne są tylko jakieś niespodziewane wydarzenia – godne nazwania czarnym łabędziem? Otóż nie do końca. Winne jest tak samo niespodziewane zdarzenie, jak i stan, a w efekcie reakcja rynku. W czasie upartej hossy takie złe wieści byłyby po prostu ignorowane. Warto przypomnieć, że nie jest to ani pierwsza, ani ostatnia fala jakiejś epidemii. Prawie zawsze te epidemie były przez rynki finansowe ignorowane. Spadki koronowirusowe pokazują więc przede wszystkim stan rynku, który najwyraźniej dojrzał do poważnej korekty i tylko oczekiwał wyzwalającego sygnału.
Czy dla gospodarki światowej, a w tym i Polskiej koronawirus jest lub będzie poważnym problemem? Otóż nie wiemy co będzie w przyszłości, ale na razie światowa skala zjawiska chorobowego związanego z zakażeniami wirusem jest, powiedzmy sobie szczerze, niewielka – wręcz pomijalna. Na pewno jest to zjawisko mniejszej skali od wielu innych znanych nam od dawna chorób. Groźniejszym zjawiskiem dla gospodarki jest panika związana z wirusem. Tu już obserwujemy zakłócenia w turystyce, komunikacji, światowym handlu czy logistyce. Czy te perturbacje mogą być zapalnikiem światowego kryzysu? Nie wiemy, ale istnieje tego pewne niebezpieczeństwo – zależnie od rozwijania się skali paniki. Tak więc wynika z tego, że spadki na giełdach nie były całkiem pozbawione podstaw – nawet jeżeli podstawy te opierają się bardziej na psychologii tłumu i nieco irracjonalnej panice.
Koronawirus króluje przede wszystkim w Chinach, i rzecz jasna to właśnie chińska gospodarka może potencjalnie ucierpieć najbardziej. W drugiej kolejności kraje wyraźnie uzależnione od współpracy z Chinami. Tylko przy daleko posuniętej globalizacji może to potencjalnie dotknąć każdego. Ucierpią również kraje, gdzie turystyka jest znaczącym elementem gospodarki – i to może już mocno boleć wiele krajów europejskich. Sztandarowym przykładem są Włochy, gdzie turystyka generuje 8% PKB.
Wydawać by się mogło, że w takim razie Polska powinna pozostać oazą spokoju. Ani nie jesteśmy Chinami, ani nie mamy z nimi bardzo rozbudowanych więzi gospodarczych, ani nie jesteśmy potęgą turystyczną. Jednak nie łudźmy się. Od pewnego czasu obserwujemy wiele sygnałów słabnięcia polskiej gospodarki. W szczególności od paru kwartałów tempo wzrostu PKB u nas spada, a światowa panika związana z wirusem na pewno nam nie pomoże.
Więc inwestowanie w rynki akcji jest obecnie wielce ryzykowną zabawą. Naturalna
w takich momentach jest chęć ucieczki w t.zw. bezpieczne aktywa. Za takie uważa się zwykle złoto, czasem inne metale szlachetne, uznane waluty, obligacje skarbowe, niekiedy nieruchomości. Tylko problem w tym, że ceny niektórych z tych aktywów już są mocno wywindowane.
W szczególności ceny złota czy nieruchomości osiągnęły już poziomy najwyższe w historii. Nie znaczy to, że ceny nie mogą jeszcze urosnąć. Ale znaczy, że ryzyko spadku cen rośnie. Tym samym te wspomniane bezpieczne aktywa, wcale nie są takie bezpieczne.
Paweł Zaremba-Śmietański