„Co się stało z naszą klasą? Pyta Adam w Tel-Avivie. Ciężko sprostać takim czasom, ciężko w ogóle żyć uczciwie” – śpiewał Jacek Kaczmarski. Ale ja nie o tym… Rynek został wczoraj zaskoczony kolejną obniżką stóp procentowych. Co się stało z naszym bankiem centralnym i Radą Polityki Pieniężnej? – chciałoby się zapytać. Chcieć sobie możemy. NBP zaprzestał jednak komunikacji z rynkiem. W tym odwołał konferencję prasową po niespodziewanej decyzji o obniżce stóp. A wyjaśnienie decyzji przydałoby się jak rzadko kiedy, bo decyzja na pierwszy rzut oka wygląda na absurdalną. Ale właściwie to nie, wygląda na absurdalną, jeżeli patrzymy z punktu widzenia gospodarki i drobnych ciułaczy. Jeżeli jednak patrzymy z krótkoterminowego punktu widzenia budżetu, to już nie robi się wcale dziwnie. Czasy mamy trudne i ciężko sprostać takim czasom.
W swoim komunikacie NBP tłumaczy obniżkę stóp spadkiem aktywności gospodarczej na świecie i w Polsce i tłumaczy, że obniżka stóp miałaby by jakoby stymulować gospodarkę. Ponadto mówi się o spadającej inflacji, a ustami prezesa NBP – wręcz o groźbie deflacji. Jak tłumaczy (?) komunikat „Działania NBP ograniczają ryzyko obniżenia się inflacji poniżej celu inflacyjnego NBP”. Tłumaczenie takie sobie. Jakoś nie przypominam sobie, żeby RPP, reagowała równie gwałtownie, kiedy rzeczywiście, a nie hipotetycznie, przez spory kawał czasu mieliśmy do czynienia z deflacją. Komunikat nie wyjaśnia też na czym RPP opiera takie obawy. Fakty na razie nie potwierdzają, aby miała nam grozić deflacja. Inflacja faktycznie w ostatnich dwóch miesiącach obniżyła się. Jest to głównie zasługą taniejących na świecie surowców. Na przykład w kwietniu ceny usług transportowych obniżyły się o 10%, z racji spadku cen ropy naftowej. A że transport stanowił 10% gospodarki – to już z tego jednego tylko tytułu mieliśmy obniżkę inflacji o 1%. Polacy zresztą widzą w sklepach co innego. Nie statystyki, tylko rosnące ceny podstawowych towarów – to pokazują badania. Niezależnie od tego, czy to odczucie zgodne z prawdą, jest to czynnik powodujący silną presję na wzrost wynagrodzeń i w efekcie dalszą inflację. Z kolei wydaje się, że czynnik taniejących surowców na świecie wyczerpuje swój potencjał.
No dobrze, inflacja chwilowo obniżyła się. Jednak to nie tłumaczy, dlaczego mamy mieć do czynienia z ujemnym kosztem pieniądza. To działanie szczególne, które wymaga szerszego wyjaśnienia ze strony NBP, a nie tylko ogólnikowych formułek. Dlaczego mówię o ujemnym koszcie pieniądza? Otóż stopy procentowe, to nic innego jak koszt kapitału. Za kapitał powinno się płacić. To jest normalna sytuacja. Dlatego standardem jest utrzymywanie stóp procentowych powyżej inflacji. Tak się zawsze przez lata działo. Zaczęło się to u nas zmieniać dopiero w ostatnim czasie – kiedy stopy procentowe zaczęły się kształtować poniżej inflacji. Oznacza to, iż realny koszt kapitału jest obecnie ujemny.
Obniżka stóp miałby też sprzyjać stabilności systemu finansowego. Co jest już stwierdzeniem zupełnie abstrakcyjnym, bo logika wskazuje, że będzie odwrotnie. A że nie jest to tylko moje zdanie, wskazują spadki notowań banków na GPW, jako reakcja na obniżkę stóp. Chyba że przez stabilność systemu finansowego rozumie się budżet Skarbu Państwa. Wtedy sytuacja staje się jasna. W wypadku banków jednak bez wątpienia spadnie wielkość depozytów. Będzie się udzielać mniej kredytów. Spadnie też rentowność banków. Jednym słowem, z tego punktu widzenia będzie gorzej niż lepiej.
Ale jest ktoś, komu będzie lepiej. Pamiętamy, że poprzednia obniżka stóp procentowych stała się powodem do obniżenia oprocentowania obligacji skarbowych. Zapewne nie inaczej będzie tym razem. To że obligacje skarbowe nie chronią realnej wartości pieniądza, to już zmartwienie nie rządu, ale drobnych ciułaczy. No tak, ciężko sprostać takim czasom. A już zawsze: ciężko w ogóle żyć uczciwie. Ciężko też zachować niezależność banku centralnego i RPP.
Paweł Zaremba-Śmietański