Rząd zapowiada wprowadzenie kilku rozwiązań prawno-ekonomiczno-podatkowych, nazywanych wspólnie „tarczą antyinflacyjną”. W skrócie – jest to czasowe, w okresie od stycznia do marca 2022 (paliwo do maja), obniżenie stawek podatku i akcyzy na nośniki energii, oraz jednorazowe zastosowanie „dodatku drożyźnianego” czyli dodatkowych dopłat dla uboższych gospodarstw domowych.
W przypadku dodatku drożyźnianego, raczej nikt nie ma wątpliwości, iż jest to czynnik napędzający inflację, nie hamujący. I też nie taka ma być jego rola. Okresowe dodatki mają mieć w założeniu czynnik socjalny, łagodzący skutki podwyżek cen. Tym nie mniej, przecież nikt nie zakłada, że ceny zaczną spadać a nie rosnąć. Raz podniesione, wysokie ceny pozostaną już na zawsze, a zatem nawet ten czynnik socjalny pozostaje wątpliwy. Bo wypłacony jednorazowo, w dwóch ratach, a wszak wysokie ceny to będzie już nasza stała, przyszła rzeczywistość.
A jak wszystkie transfery socjalne, czyli wypłacanie pustego pieniądza, „dodatek drożyźniany” jest czynnikiem wzmacniającym, a nie obniżającym wzrost cen. Niewątpliwy jest za to efekt propagandowy, pokazujący, iż „rząd dba” na o najuboższych.
Z kolei obniżenie obciążeń podatkowych można by przyjąć z zadowoleniem, jako czynnik ograniczający inflację, gdyby nie szereg „ale”.
Po pierwsze, obniżki obciążeń fiskalnych mają bardzo krótki czas działania – w większości zaledwie trzy miesiące. Co gorsza, ten czas działania nie pokrywa się oczekiwanym szczytem inflacji. Wszystko bowiem wskazuje, że szczyt inflacji przypadnie znacznie później niż na samym początku roku. Raczej należy go się spodziewać w połowie roku, lub nawet jeszcze później, jeżeli działania antyinflacyjne będą równie nieskuteczne jak do tej pory. A zatem jeszcze w pierwszej połowie roku, przed osiągnięciem szczytu inflacji, należałoby oczekiwać kolejnego mocnego impulsu inflacyjnego w postaci wzrostu cen nośników energii.
Co więcej, wszyscy sobie muszą zdawać sprawę z powyższych uwarunkowań – czyli przyszłego wzrostu cen. Oznacza to, iż wciąż będą rosły oczekiwania inflacyjne, a to właśnie oczekiwania inflacyjne stanowią główny czynnik napędzający spiralę inflacyjną. Mechanizm wygląda tak, że oczekiwanie wzrostu cen, dodatkowo wzmocnione sytuacją na rynku pracy, będą wywoływały wzrost oczekiwań płacowych. Będą skłaniały przedsiębiorców do podwyżek cen, czyli ceny będą rosły, napędzając oczekiwania inflacyjne. Z raz rozpędzonej spirali inflacyjnej – a ona właśnie się rozkręca – trudno potem wyjść.
Jednak trzeba tu też zwrócić uwagę, iż samo tylko obniżanie podatków, w formie akcyzy czy VAT, nie jest wystarczające dla ograniczenia inflacji – z czego wiele osób nie zdaje sobie sprawy. Walka z inflacją polega raczej na zmniejszeniu transferów socjalnych, a o tym się nie mówi. Jeżeli transfery socjalne są utrzymane na dotychczasowym poziomie lub nawet zwiększone, a spadają przychody budżetowe w postaci VAT i akcyzy, państwo musi znaleźć inne źródła finansowania wydatków. Może to zrobić albo poprzez zwiększenie innych wpływów podatkowych, albo poprzez wzrost zadłużenia, czyli emisję pustego pieniądza. Obawiam się, że w znacznym stopniu będzie stosowane to drugie rozwiązanie. A niestety, emisja pustego pieniądza ma dla inflacji równie złe, jeżeli nie gorsze skutki niż wysokie podatki. Dlatego uważam, że „tarcza antyinflacyjna” nie ograniczy inflacji, a raczej wręcz przeciwnie.
Paweł Zaremba-Śmietański